Przebudzenie. I co dalej?
To jest ten moment ocknięcia ze snu, w którym życie Ci się… przytrafia.
Teraz widzisz już związek między swoim wewnętrznym krajobrazem, a tym, co tzw. przypadek stawia na Twojej drodze życia.
Tylko co w praktyce zrobić z tą wiedzą?
Przebudzenie jest zaproszeniem do wzięcia większej odpowiedzialności za swoje życie: za swój dobrostan psychiczny i fizyczny; za dobre relacje z bliskimi i ze światem; za to, co wnoszę do świata.
Najprościej rzecz ujmując, ścieżkę rozwoju wyznaczają Twoje talenty.
Poznanie siebie i wniesienie do świata swoich talentów jest prawdopodobnie najmądrzejszą rzeczą, jaką możesz / mogę / możemy zrobić.
Jesteś unikalną Istotą; masz więc unikalny zestaw talentów.
Nie da się temu w żaden sposób zaprzeczyć.
Jak to się mawia: bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci…
Choć osobiście nawet chętniej powiedziałabym:
bądź najlepszą wersją siebie.
Bo nie chodzi przecież o to, by zachowywać się jak ostatnia łajza w myśl zasady:
jestem po prostu sobą.
Wszak wszyscy mamy różne odsłony, a każda prawdziwa. 😉
Nie wystarczy sobie uświadomić tego i owego i… niejako siłą przyzwyczania powrócić na tory dawnego życia, bo to nieuchronnie przyniesie frustrację.
Spełnienie to wzrastanie.
Jak więc wzrastać w swoim przebudzeniu?
Z szamańskiej perspektywy (rodem z andyjskiej dżungli), życie stawia przed człowiekiem przebudzonym 4 zadania:
1. Stać się jak wąż.
Chodzi o to, aby zrzucić starą skórę, dawną tożsamość, będącą wypadkową osobistych doświadczeń i przekonań. Porzucić tę wersję siebie, która wydaje się prawdziwa, bo wynikająca z liniowej historii własnego życia.
To tak jakby zamknąć zapisaną już przeszłością książkę na własny temat i zacząć pisać całkiem nową, wedle własnej decyzji: kim chcę być, kim chcę się stawać.
A zatem zapominam, kim jestem; zapominam wszystko, co dotąd mnie określało. Przyjmuję, że czas jest nieliniowy – zwinięty jak precel – i to, co TERAZ o sobie stanowię; to, jak teraz się czuję; tylko to i właśnie to może określać (i określa) zarówno moją teraźniejszość, przyszłość, jak i przeszłość.
Gdy staję się tym cżłowiekiem, jakim pragnę być; aktywują się we mnie określone wibracje, które często już nie współgrają z tzw. trudną przeszłością. Staje się wtedy… cud niepamięci. Bo będąc już tą niejako nową wersją siebie, zaczynam inaczej patrzeć na przeszłość, ba!, zaczynam ją inaczej… pamiętać.
2. Stać się jak koliber.
To zadanie pozornie jest bardzo łatwe. Polega bowiem na karmieniu siebie tym, co dobre. Idea jest taka, aby – podobnie jak koliber – serwować sobie najświeższy nektar prosto z kwiatów. Koliber nie żywi się zgnilizną. Czemu więc Ty miałbyś / miałabyś?
Chodzi oczywiście o najlepszej jakości strawę w każdej postaci, również w postaci dobrych, wspierających myśli, odżywczych relacji, inspirujących znajomości, karmiących doświadczeń, czy w ogóle zasilania siebie tym, co dobre w każdym możliwym sensie tego słowa…
Zadanie proste, lecz wymagające pewnej mentalnej dyscypliny.
3. Stać się jak jaguar.
Moja osobista mantra mocy do tego punktu brzmi: To ja jestem jaguarem.
Jaguar ma szczególną pozycję w dżungli, ponieważ nie ma nad sobą innego drapieżnika, który w jakikolwiek sposób by mu zagrażał.
Słowa To ja jestem jaguarem stanowią przypomnienie o nadrzędnej roli… świadomości.
To moje skupienie uwagi, emocje i myśli stanowią paliwo dla doświadczeń, które będą się przejawiać w moim życiu. Może się wydawać, że niektórych doświadczeń życiowych nie wybrałby nikt przy zdrowych zmysłach… ale cóż, dusza czasem wybiera coś, co może nie jest łatwe, ale co może dać szybki rozwój, szybką ekspansję, większą świadomość i wgląd w siebie, czy w ogóle w Istnienie.
A to bezcenne dary, dzięki którym dalej można już podążać z lżejszym (lub żadnym) bagażem, ciesząc się… świadomością bycia jaguarem. 🙂
Cały ambaras tkwi w tym, aby nie poddać się strachowi, który czasem gdzieś tam w okienko zapuka. To lęki powodują nakręcanie spirali niechcianych zdarzeń.
Odpowiedzią na lęk jest świadomość jaguara.
Nie ma nad Tobą żadnego drapieżnika, który by Ci zagrażał.
Tylko Ty sam/a możesz sobie zaszkodzić, wpuszczając do swego wnętrza truciznę strachu i niesprzyjających przekonań.
I Bóg rzekł: „Kochaj swojego wroga”. I usłuchałem Go…… i pokochałem siebie.
Rumi
4. Stać się jak orzeł.
Ostatnie zadanie mówi o tym, aby umieć spojrzeć na swoje życie z lotu ptaka i – niczym orzeł – latać skrzydło w skrzydło z Wielkim Duchem.
Tutaj umiemy już patrzeć na siebie z perspektywy wyższego ja; potrafimy też rozwiązywać problemy dnia codziennego z metapoziomu. Patrząc na nie już nie oczami uwikłanej w wydarzającą się właśnie historię ofiary, ale niczym mądry i współczujący strateg, który widzi i rozumie całokształt sytuacji, który w żadnym zakresie nie ocenia „małego ja”, ale patrzy oczami miłości, wspiera i prowadzi, cokolwiek by się nie działo.
Tu nie szuka się już autorytetów na zewnątrz, tylko samemu jest się dla siebie przewodnikiem na szlaku życia. To cenna, jak najbardziej osiągalna umiejętność.
A bramą do niej jest – według mnie – świadome czucie.
Czuję, co się ze mną dzieje, ale pozostaję świadoma; trzymam bezpieczną przestrzeń dla swoich uczuć. Pozwalam sobie na nie; ale nie pochłaniają mnie do reszty. Uznaję swoje uczucia, ale nie zaciemniają mi one obrazu sytuacji – wciąż mogę widzieć przytomnie i klarownie. Taki jest dar orła.